.................................................................................................................................
Wladimir dzień zaczął od obejścia wszystkich kramów w poszukiwaniu brakujących części i narzędzi. Wspólnymi siłami nakładamy w karbach wału cztery opiłowane śruby, spięte przerdzewiałym drutem i drewniany czop - z gałęzi. Zeszło nam z tym do 13:00, więc zgłodniali wspólnie uczciliśmy "ruski serwis" solidnymi porcjami "pielmieni". Ruszamy pełni entuzjazmu, ale już po 2 godzinach milicja na sygnale zajeżdża nam drogę. Wyprzedzaliśmy na trzeciego na ciągłej linii, więc jedynie 3000 RUR pozwoli nam ruszyć dalej. Wladimir nie ma takiej kasy, więc zwraca sie do nas. Aż dziwne, ale bez wahania wyciągamy pieniądze. Przez trzy dni wspólnej podróży wyrobiliśmy sobie zaufanie do naszego dobrotliwego kierowcy. Mamy jednak tylko 400 rubli, więc Wladimir z wprawą starego wyjadacza negocjuje niższy mandat. Jedziemy dalej. 10 km i wał odzywa się ponownie, więc Wladimir po raz kolejny nurkuje pod wóz. Tym razem zjazd tylko 6 %. Na zewnątrz lekki mróz. Zapada zmrok. Czelabińsk wydaje się być nieosiągalnym celem. W radio grają rosyjskie disco, w kabinie upał od nagrzanego silnika
i włączonego na full ogrzewania. Ruszamy, ale jakieś 20 km przed Czelabińskiem odpada nam koło. Nieszczęścia i w Rosji chodzą parami. Pytam Wladimira, gdzie koło, bo z lewej strony widzę niepokojącą lukę pod podwoziem. Odpowiedź jest prosta: "ono uleciało". To wewnętrzne miało tylko 4 śruby i to w dodatku niedokręcone, więc co jakiś czas trzeba było wysiadać i je dokręcać. O północy mijamy DPS i decydujemy się na nocleg. Jeszcze granat na kolację, a na pace 20 ton mrożonej ryby.