Godzina 7:30 to jeszcze noc w Ulaan Baatar. Miejscowi jednak wiedzą, że to napływ turystów, dlatego od wyjścia z pociągu nagabuje nas kilku taksówkarzy i przedstawicieli hosteli. Od jednego z nich dostajemy wizytówkę z adresem, gdzie "przypadkowy kierowca" nas chętnie zawozi. Spotykamy tam kilku znajomych Brytyjczyków, z dwójką z nich wyruszamy zwiedzać miasto. Imponujące zbiory kompletnych szkieletów dinozaurów, kompleks pałacowo-klasztorny, wszystko to wzbudza w nas ogromne zainteresowanie, jak i szacunek dla obcej kultury. Staramy się też zerknąć z te mniej turystyczne miejsca, ukryte gdzie po uliczkach. W pewnym zakurzonym antykwariacie kupujemy młynek. W knajpce obok kusimy się na tradycyjną herbatę – dość specyficzną - na słono z mlekiem i odrobiną słoniny. Na placu Suche Bator, w centrum stolicy, podchodzimy jeszcze do budynku prezydenckiego. Na koniec, zostajemy zwerbowani na zorganizowany wyjazd do Parku Narodowego Terelj, na północny-wschód od stolicy, z parą sympatycznych Amerykanów z Waszyngtonu. On pracuje w Powietrznej Straży Pożarnej, a ona przeciwdziała zagrożeniom na lądzie.
Wieczorem jeszcze odwiedzamy czeską restauracje z mongolskim piwem – „Chinngis Chan” i wyruszamy na zakupy.
W domu towarowym pełno polskich akcentów - soki Pysio, sałatki "Rolnik", herbatky aromatyzowane firmy "Kokos". W hostelu do późna odbywają się degustacje - my bezwładnie padamy na naszych łóżkach.