.................................................................................................................................
Szybkie pakowanie dobytku i niepewnie, w dwudziestopięciostopniowym mrozie, wychodzimy łapać stopa. Nawet po tylu dniach podróży, każde zderzenie z tym klimatem jest dla nas niesamowitym szokiem. Na dobry początek pokonujemy 120 km, do pierwszej przydrożnej knajpy na trasie Krasnojarsk - Irkuck. Potem, kolejne 25 minut autostopowania okazuje się ponad nasze siły. Zbyt ryzykowne. Po 10 minutach na mrozie wszystko piecze, po ciele rozlewa się narastający ból, zwłaszcza podczas stania w miejscu. Z żalem, ale i ulgą przesiedliśmy się do autobusu do Kańska. Czuć różnice. Przede wszystkim znowu czuć palce u rąk i stóp. To nam uświadamia na co się porywamy. Krótka burza mózgów i decyzja zapada – łapiemy pociąg. W końcu ważniejsze jest dotarcie do celu w jednym kawałku. A na szczęśliwym finale zależy nam bardzo.
Nie wszystko jednak jest prostsze. Brak biletów na pociąg do Irkucka skazuje nas na czekanie 19 godzin na dworcu. Już powoli godziliśmy się z taka perspektywą, kiedy w świeżo otwartej kawiarence poznaliśmy jej sympatycznego właściciela. Nie wiemy, co w tych ludziach jest, że tak łatwo przychodzi nam zwierzanie się z naszych problemów wszystkim przygodnie poznanym… Faktem jest jednak to, że po wysłuchaniu naszej historii kolejny nieznajomy Rosjanin zaprosił nas do swojego domu w gościnę. Tam poczuliśmy się jak w polskim domu, z racji poczęstunku i atmosfery. Żywe dyskusje, biesiada niczym w jakieś święto i przemili gospodarze. Szczególnie babcia okazała się obeznaną z życiem i światem kobietą. Wręczyła Agacie 1000 rubli, życząc nam szczęścia i prosząc byśmy pamiętali o jej wnuczce Karolinie w przyszłości. Wyciągnięte z zakamarków stare rosyjskie mundury, szuby, czapy i broń posłużyły nam do wesołej sesji zdjęciowej. O 2 w nocy wysłuchaliśmy jeszcze wykładu babci o właściwej diecie i przyszła pora na sen.