..................................................................................................................................
O godzinie 12:00 odjeżdżał nasz pociąg do Irkucka, więc ok. 9:00 rano, wraz z gospodarzami, wyruszyliśmy na dworzec. Chevrolet i Hiunday niestety nie drgnęły przy dwudziestoośmiostopniowym mrozie – za to niezawodna Łada odpaliła od sztycha. Znów w dworcowej kawiarence. Zawiany syberyjski entuzjasta alkoholu próbuje nam przedstawić uroki głębszego poznania dzikiej Syberii do momentu, gdy milicja przychodzi sprawdzić pro-forma nasze paszporty, a mężczyznę odciąga na bok - wlepiając mu mandat. Pijaństwo kosztuje tu 100 rubli. W pociągu trafia nam się iście międzynarodowy przedział - dwaj Uzbecy, mieszkanka Irkucka – zresztą otwarcie przyznająca się do korzeni polskich, Irlandczyk, no i my. Ożywione dyskusje, serdeczne zaproszenia i wymiana adresów. Przekąska - zupki chińskie z wrzątkiem z pociągowego samowara, suszone morele, orzechy i jabłka. Poczęstowano nas również NOSRAY - zielonymi granulkami, które wkłada się pomiędzy wargę a dziąsło. Efekt - otumanienie i stan błogiej nieświadomości. Znów chwila snu i dojeżdżamy do Irkucka. Dystans 860 km pokonany
w 14 godzin. Od każdego z naszych towarzyszy dostajemy wskazówki jak dotrzeć do Spike’a - nauczyciela angielskiego i naszego kolejnego gospodarza. Mimo szczerych chęci nie udało nam się obyć bez niezawodnych taksówkarzy, którzy pojawili się we właściwym miejscu i we właściwym czasie, zgarniając nas, totalnie już zagubionych i odstawiając na miejsce przeznaczenia. U Spike’a spało już dwóch Holendrów, więc nam przypadły miejsca na ziemi. Całą noc biegały między nami dwa kompletnie łyse koty egipskie. Na czatach przy drzwiach został pies.