Wcześniej niż zwykle postanowiliśmy rozpocząć starcie z kulturą Chin. O godzinie 10:00 jesteśmy już na miejscu, zawiezieni przez taksówkarza, który nie zrozumiał prośby o zawiezienie na tylko na dworzec autobusowy. Groty Yungang rzeczywiście robią niesamowite wrażenie, z posągami Buddy w swej jeszcze nico naiwnej formie z początków tej religii w Chinach. Kompleks czterdziestu grot wykutych w jednej linii w skałach przytrzymał nas do południa, kiedy to zapragnęliśmy kawy. W jednej z obskurnych knajp za stołami z pamiątkami uraczono nas 3 w 1 za cenę przerastającą dziesięciokrotnie wartość napoju. Po negocjacjach na migi, udało nam się zbić cenę do połowy. Mimo tych zaoszczędzonych 50%, ciągle z uczuciem bycia oszukanym i naciągniętym ruszamy łapać stopa w drogę powrotną. Bez efektu. My i nasza idea, spotykamy się tu z wielkim niezrozumieniem. Zrezygnowani, łapiemy autobus. Do Pekinu stopem też raczej nie dotrzemy. Trzeba się więc zastanowić nad pociągiem. Udajemy się więc do informacji zweryfikować rozkład, cennik i już możemy świętować. Mamy bilet na nocny pociąg do stolicy Chin – celu naszej Expedycji!
Pozostały czas spędzamy na wesołym buszowaniu po zabytkach, lokalnych uliczkach i knajpach - oczywiście z chińszczyzną. Za radą naszego niezastąpionego przewodnika ruszamy na podbój Klasztoru Lamajskiego – niepowtarzalny klimat oazy duchowej, ostoi spokoju w szarym, zadymionym świecie, z wyrastającymi zewsząd wieżowcami, niczym w gęstwinie dżungli kapitalizmu i XXI wieku. Można ochłonąć po ciężkim dniu. Niewątpliwie przydaje się takie miejsce w takim mieście jak Da Tong. Kręciliśmy się jeszcze trochę po uliczkach, ale myślami byliśmy już w Pekinie… Wystarczy, że wsiądziemy do pociągu i obudzimy się na miejscu! O 18:00 czekał już na nas w hotelu "nasz Fish" - pokrył wszelkie koszty związane z noclegiem. Jak powiedział, wskazując palcem: „I like you and you!". Po serdecznym pożegnaniu, czas wziąć nasze bagaże z przechowalni hotelowej i ruszyć w stronę dworca. Nogi już odmawiają posłuszeństwa, więc piętrowy autobus wydaje nam się wygodnym ratunkiem. W dworcowej poczekalni staliśmy się nowym parkiem rozrywki. Całe wycieczki podchodzą nas „zwiedzać”. Setki par wlepionych oczu, mniej lub bardziej przyjaznych, towarzyszy każdemu naszemu ruchowi. Również nasza potyczka karciana nie mogła odbyć się bez szerokiej publiki i wielkich emocji. Chętnych do gry nie brakowało. Niby przyjemnie się czekało, ale nasze oczy co chwilę błądziły w stronę zegarka. Czy to już? Ile jeszcze? Wreszcie! Wszystko dzieje się niesłychanie szybko i w towarzystwie dzikiego tłumu. Ustawiamy się w długiej na kilkadziesiąt metrów kolejce. Wpadamy do pociągu, zajmujemy swoje miejsca siedzące. Do piątej rano, niczym na szpilkach, będziemy czekać na nasz wielki finał
w chłodnym, ciasnym, pełnym przeciągów i Chińczyków pociągu.